Święte stygmaty. Udział w cierpieniach Męki Pańskiej

Odtworzyć w swej osobie doskonały obraz Jezusa - takie było najwyższe pragnienie całego życia Gemmy, a ponieważ Syn Boży, aby odkupić nasze dusze i zdobyć serca, ukazał sią w świecie jako uosobienie boleści, wierna Jego służebnica chciała przeżywać tylko Jezusa ukrzyżowanego.
Tajemnice wielkości Bożej mało stosunkowo zajmowały jej umysł.

- Ukochany mój - mówiła za oblubienicą z Pieśni nad pieśniami - jest dla mnie wiązanką mirry, nic chcę widzieć w Nim nic innego, gdyż to jest cząstka, którą Sam Sobie wybrał. Niech kto chce idzie Mu sią przyglądać na Taborze, ja zostaną na Kalwarii w towarzystwie Matki Bolesnej.

Nie chciała innych obrazków, jak tylko przedstawiające Go cierpiącego za nas. Jeszcze w dzieciństwie mówiła do pobożnej matki:
- Mamo, mów mi o Męce Jezusa.
- Siostry, opowiedzcie mi, proszę, coś z bolesnych tajemnic Jezusa - prosiła swe nauczycielki w zakładzie.

Pamiętamy, że trzeba było zachować wielką ostrożność, zadośćczyniąc tym świątym pragnieniom, aby przez żywe wzruszenie, które zawsze czuła, słuchając o cierpieniach Jezusa, nie zaszkodzić jej zdrowiu.

Nic zawiodła nadzieja, którą zapowiadały te początki; owszem, nastąpiły po nich nieprawdopodobne cuda, które dokonały w sposób uderzający przeistoczenia Gemmy w Jezusa ukrzyżowanego.
Po cudownym wyzdrowieniu w marcu 1899 roku dziewica, mająca 21 lat, z gorliwością trudną do opisania obchodziła Wielki Tydzień. Jakaż inna pamiątka - oprócz Męki jej Pana - mogła stanowić przedmiot rozmyślań? Aby się lepiej przygotować do wstępowania za Jezusem na Kalwarię w Wielki Piątek, odbyła w wigilię wieczór o późnej godzinie ze łzami żalu spowiedź generalną ze wszystkich swoich win. Ale pozwólmy mówić jej samej: „Zaczęłam pierwszy raz po wstaniu z łóżka godzinę świętą, którą obiecałam Najświętszemu Sercu nigdy nie opuścić, jeżeli mi udzieli wyzdrowienia. Żal za grzechy był tak silny, że cierpiałam prawdziwe męczeństwo. W ogromnym bólu jedyną pociechą było to, że mogłam płakać. Płakałam więc i modliłam się całą godzinę; potem usiadłam. Cierpienie ustawało; po kilku chwilach poczułam skupienie nadzwyczajne i nagle siły mnie opuściły. Zaledwie mogłam wstać, aby zamknąć na klucz drzwi mego pokoju.

Gdzież się znajdowałam? W obecności Jezusa ukrzyżowanego, którego otwarte rany krwią się sączyły. Bardzo zatrwożona tym widokiem spuściłam oczy i przeżegnałam się. Spokój umysłu wrócił, ale boleść za grzechy stawała się coraz żywsza. Nie mając odwagi podnieść oczu na Jezusa, padłam twarzą na ziemię i leżałam w tym stanie kilka godzin. Kiedy przyszłam do siebie, rany Jezusa tak dobrze odbiły się w mym umyśle, że zostały tam żywe na zawsze. W ten sposób - kończy Gemma - Jezus pierwszy raz w piątek odezwał się silnie w mej duszy; chociaż Go w ten dzień nie przyjęłam sakramentalnie (gdyż to było niemożliwe). Sam przyszedł i połączył się ze mną, ale węzłem tak silnym, że przeszedł on moje pojęcie. Jakże przejmujący był głos Jezusa!"

Po miesiącu nastąpiło nowe, prawie podobne ukazanie się.
- Patrz, córko - mówił Jezus, pokazując jej Swoje pięć ran - to są dzieła miłości i miłości nieskończonej. Widzisz, do jakiego stopnia ukochałem ciebie.
Na ten widok i na te słowa dzieweczka przeszyta bólem padła zemdlona i około godziny została pogrążona w morzu cierpienia i miłości. W przeczuciu nadzwyczajnej łaski, do której wizje te były wstępem i przygotowaniem, Gemma uczuła potrzebę oczyszczenia swej duszy jeszcze przez rekolekcje i zamknęła się na trzy tygodnie w klasztorze Wizytek.
- Przestępując próg tego świętego domu - mówiła później -sądziłam, że wchodzę do nieba.
Z niezwykłą gorliwością odprawiła te rekolekcje. Nie przeszkodził jej nikt z zewnątrz, gdyż prosiła, aby nikt nie odwiedzał jej w te dni, które wyłącznie chciała poświęcić Jezusowi. Po nowej generalnej spowiedzi, odbytej z niemniej żywą skruchą jak i poprzednio, wyszła z klasztoru 24 maja. Dusza jej, idealnie czysta, gotowa była na spełnienie się miłosiernych zamiarów Pana. 8 czerwca, w wigilię święta Serca Jezusowego, w kilka chwil po Komunii Świętej, Boski Mistrz zapowiedział ukochanej służebnicy, że udzieli jej tegoż wieczoru nieocenionej łaski. Pobiegła pośpiesznie oznajmić o tym spowiednikowi i poprosić go jeszcze o rozgrzeszenie z win; potem z umysłem pełnym świętych myśli ze spokojem i radością w sercu wróciła do domu.

„Wieczorem - opowiada - ogarnął mnie nagle, i wcześniej niż zwykle, bardzo żywy żal za grzechy, skrucha tak szczera, jakiej dotąd nigdy nie odczułam i sądziłam, że umrę. Wkrótce tajemnicze skupienie ogarnęło wszystkie władze mej duszy: rozum widział tylko grzechy moje i ohydę obrazy Boga. Pamięć przedstawiała mi je wszystkie, a także męki wycierpiane przez Jezusa dla mego zbawienia. Wola brzydziła się grzechami, obiecując wszystko znieść, by je odpokutować. Potoki uczuć cisnęły się do serca: uczucia boleści, miłości, obawy, nadziei, męstwa.

Po tym skupieniu wewnętrznym nastąpiła wkrótce utrata zmysłów i znalazłam się w obecności mojej Niebieskiej Matki. Na prawo od Niej stał mój Anioł, który kazał mi odmówić akt skruchy. Kiedy skończyłam, Matka moja zwróciła się do mnie ze słowami: - Syn Mój, Jezus, chce ci dać łaskę; czy potrafisz stać się jej godną?
Czując mą nędzą, nie umiałam odpowiedzieć.
- Będę ci Matką - mówiła Maryja dalej - czy okażesz Mi się prawdziwą córką?
Rozpościerając potem Swój płaszcz, okryła mnie nim. Wtedy ukazał mi się Jezus. Rany Jego były otwarte, ale krew nie sączyła się. Wychodziły z nich gorące płomienie. W mgnieniu oka te płomienie dotknęły mych rąk, nóg i serca. Czułam, że umieram i upadłabym, gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boska, okrywając mnie ciągle Swym płaszczem. Kilka godzin przetrwałam w tej pozycji; potem Matka pocałowała mnie w czoło i wszystko zniknęło.

Klęczałam w moim pokoju. W rękach, nogach i sercu czułam silny ból i wstając, spostrzegłam, że sączyła się z nich krew. Okryłam, jak mogłam bolące miejsca, potem z pomocą mego Anioła położyłam się do łóżka. Rano włożyłam rękawiczki, aby ukryć ręce i pomimo wielkich trudności, przystąpiłam do Komunii Świętej. Nie sposób było trzymać się na nogach w ciągu dnia; każdej chwili sądziłam, że umrę. Cierpienia opuściły mnie dopiero o trzeciej po południu. Był to piątek - uroczystość Serca Jezusowego".

Tak przyozdobiona Boskimi klejnotami stygmatów Gemma stawała u stóp krzyża w szeregu dusz najpiękniejszych obok świętego Franciszka z Asyżu, świętej Katarzyny Sieneńskiej, świętej Weroniki Juliani również obdarzonych tą łaską. Mogła literalnie zastosować do siebie te słowa świętego Pawła: „Niech już nikt nic sprawia mi przykrości: przecież ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa" (Ga 6,17).

To zjawisko mistyczne nie jest nowe w Kościele katolickim. Podziwiano je w różnych czasach w jego członkach najświętszych, z których wielu, jak na przykład wyżej wymienieni, są kanonizowani.
Stygmaty były szczególnie stwierdzane w wieku XIX przez tysiące świadków na osobie dziewicy belgijskiej Ludwiki Lateau, badanej z punktu widzenia fizjologicznego przez uczonych lekarzy katolickich i racjonalistów, a z punktu widzenia teologicznego przez uczonych i cnotliwych doktorów teologii, którzy wyniki swych badań spisali i wydali w licznych książkach.

U włoskiej dziewicy stygmatyzacja, która się objawiła po raz pierwszy - tak jak to czytaliśmy przed chwilą - powtarzała się w ciągu dwóch lat co tydzień w oznaczonym dniu i o tej samej godzinie - to jest w czwartek około ósmej wieczorem i znikała w piątek o trzeciej po południu.
Oprócz skupienia poprzedzającego ekstazą żaden znak fizyczny, żadne uczucie bolesne nie zapowiadało jej zbliżenia, ale wraz z ekstazą widziano ukazujące się na wierzchu rąk i na środku dłoni czerwone plamy; stopniowo pod wierzchnią skórą w żywym ciele otwierało się podobieństwo przebicia, nieregularnie okrągłe na dłoniach, a podłużne na stronie przeciwległej (wierzchniej), na koniec skóra wierzchnia pękała, odkrywając ranę na co najmniej dziesięć milimetrów szeroką, a dwadzieścia długą na dłoni; dwa zaś tylko milimetry szeroką na wierzchu ręki. Ten otwór czasem bardzo powierzchowny, a nawet prawie niewidoczny gołym okiem, prowadził zwykle do dużej głębokości, tak że zdawał się przechodzić przez całą grubość ręki jakby przekłutej na wylot. Mówię,zdawał się, gdyż dla zupełnego przekonania się, trzeba by zbadać za pomocą instrumentów chirurgicznych rany, obfitujące w krew częściowo spiekła, i ściskające się, jak tylko krew się zatrzymała. Tego zaś nikt się nie odważył uczynić z bojaźni pełnej uszanowania, jaką wzbudzała wizjonerka w tym tajemniczym stanie.

Operacja byłaby zresztą trudna; ręce sztywniały, zaciskając się konwulsyjnie z bólu, a otwór rany zostawał zakryty na wierzchu dłoni przez wypukłość, którą by można uważać z początku za krew skrzepłą, ale która w istocie była mięsista i twarda, podnosiła się na brzegach zupełnie swobodnie, naśladując kształt główki gwoździa, mającej dwa i pół centymetra średnicy.
Stygmaty nóg większe i otoczone sinością, odwrotnie do stygmatów rąk, miały większą średnicę na wierzchu niż od spodu. Zresztą stygmat lewej nogi był tak szeroki na powierzchni, jak nogi prawej na jej podeszwie. Wydaje się to rzeczą naturalną, gdy przypuścimy, że nogi Zbawiciela były przymocowane do krzyża jednym gwoździem, prawa na lewej. Dlaczego - zamiast tworzyć się stopniowo w czasie pięciu do sześciu minut, zaczynając od powierzchni skóry, rany otwierały się w jednej chwili od wewnątrz, jakby pod głębokim pchnięciem niewidzialnych gwoździ - i wtedy boleśnie było patrzeć na biedną męczennicę, drżącą z bólu wszystkimi muskułami rąk i nóg i całym ciałem.
Otwór boku był widziany przez niewiele osób. Rzadko kto śmiał dla zaspokojenia ciekawości odkrywać to dziewicze ciało. Ja sam nie miałem nigdy tej pociechy, ale sądząc po ostrości cierpienia, otwór musiał przenikać do głębi serca.

Jeżeli przez te cuda Bóg chce wyrazić w Swych uprzywilejowanych sługach żywy i doskonały obraz ukrzyżowanego Jezusa, można przypuścić, że odtworzenie ukrzyżowania jest całkowite.
Badając służebnicę Bożą Joannę od Krzyża, mającą także stygmaty, chirurdzy spostrzegli ze zdziwieniem, że otwór w boku przez płuca trafia w samo serce. To samo stwierdzono by zapewne u Gemmy, gdyby cud nie ustał całkowicie już po dwóch latach.

U naszej świętej dziewicy stygmat boku przedstawiał kształt półksiężyca o końcach skierowanych w górę. Długość jego w prostej linii wynosiła sześć centymetrów, jego szerokość pośrodku trzy milimetry, a jego zagięcie równało się łukowi takiejże wielkości, mającemu strzałę mniej więcej na jeden centymetr. Kształt półksiężyca, nieznany dotąd u znanych mi świętych, dziwił mnie bardzo, aż dowiedziałem się, czytając żywot błogosławionej Dionizy Allegri, florentynki z XV stulecia, że ta służebnica Boża otrzymała stygmat takiegoż kształtu - według świadectwa stwierdzonego przysięgą przez lekarzy badających ją i wielu innych naocznych świadków. Kształt tak dokładnie określony, wracający po trzech wiekach, pozwala wierzyć, że taki kształt miało żelazo włóczni, która przebiła święty bok Zbawiciela.

Rana boku tworzyła się u Gemmy w jednej chwili z zewnątrz, jakby za uderzeniem włóczni, albo stopniowo od wewnątrz. W ostatnim przypadku widziano ukazujące się w coraz większej liczbie małe otwory czerwone, następnie skóra pękała, przedstawiając oczom dużą, wyżej opisaną ranę. Krew sączyła się z niej tak obficie, że bielizna była nią przesiąknięta. Pokorna dziewica, starając się ten cud ukryć, jak tylko mogła, przykładała do piersi płótno złożone kilka razy, które musiała zmieniać co godzinę i prała w ukryciu.

Upływ krwi nie był ciągły, ustawał w przerwach więcej lub mniej długich, w czasie których rana zasychała czasem do tego stopnia, że obmyta, zdawała się już zabliźniać. Ale ponieważ nie było to zjawisko naturalne, za pierwszym działaniem tajemniczego ognia wewnętrznego rana zaogniała się i krew sączyła się na nowo.

Nie można określić ilości krwi, jaką traciła święta ofiara w czasie doby, w której trwały stygmaty, ale według świadectwa osób zbliżonych do niej, ilość ta była znaczna. Jedna z nich twierdzi pod przysięgą, że krwawy upływ z boku zraszał ziemię, jeżeli nie przeszkodzono temu. To samo świadczą o wylewie krwi z rąk i nóg. Była to krew żywa, pięknego koloru i tejże natury, co ta, która wytryska ze świeżo otwartej rany. Do takiej też była podobna po zaschnięciu na skórze, ubraniu lub podłodze.
Zwykłe zniknięcie stygmatów przedstawiało się nie mniej cudownie. Po zachwyceniu piątkowym płynięcie krwi ustawało, rozerwane tkanki zrastały się powoli i następnego dnia lub najdalej w niedzielę nie było żadnego śladu głębokich ran, które się pokrywały nową skórą podobną do tej, która okrywała resztę ciała. Tylko biaława plama wskazywała miejsce, które zajmowały i miały jeszcze zajmować stygmaty, by się następnie zasklepiać zawsze tym samym sposobem.

Dwa lata po ostatecznym zniknięciu ran plama ta została i można ją było badać do woli po śmierci Gemmy, szczególnie na nogach, które za życia tak trudno było obnażyć w czasie jej zachwyceń.
Do czasu, kiedy kierownicy z natchnienia Bożego zabronili jej poddawać się stygmatom, cudowne zjawisko odnawiało się okresowo co tydzień z czwartku na piątek; nigdy w innym czasie ani w żadnej innej nadzwyczajnej ekstazie świętej dziewicy. Mylę się - był raz wyjątek, o którym opowie wielebny ojciec Piotr Paweł Maresechini (pasjonista), dzisiejszy arcybiskup w Camerino (Włochy), który był jego przyczyną i świadkiem.

„Słyszałem - opowiada on - zdarzenia cudowne o tej dziewicy. Podejrzewając, że to są proste złudzenia, dość częste u osób jej płci, powziąłem zamiar zbadać osobiście tę sprawę. Udałem się więc do jej mieszkania; było to w pewien wtorek. Kiedy ją ujrzałem, uczułem natchnienie, by prosić Boga o jakiś znak dotykalny, świadczący o Boskim pochodzeniu tych nadzwyczajnych zjawisk i nie mówiąc o tym nikomu, prosiłem Boga o dwa: pot krwawy i stygmaty. W czasie nieszporów dziewica poszła na zwykłe pacierze przed wielkim krucyfiksem w sali jadalnej. Po kilku chwilach otwieram drzwi i widzę ją w ekstazie zupełnie przeistoczoną. Chociaż pogrążona w niezmiernej boleści, wydaje się prawdziwym aniołem. Zbliżam się - z twarzy jej, głowy, rąk i zapewne ze wszystkich części ciała sączy się krew, która zasycha, nie spadając na ziemię, i zatrzymuje się dopiero po pół godzinie.
Po wyjściu z ekstazy Gemma mówi do ciotki:
- Ojciec prosił Jezusa o dwa znaki, a Jezus dał mu tylko jeden, ale da mu też i drugi. Jakie mogą być te znaki - czy wiesz? Wieczorem pani ta przybiega do mnie, drżąc ze wzruszenia:
- Ojcze - pyta mnie - czy nie rozumiałeś przez drugi znak stygmatów?
Byłem zdumiony, a ona powiada:
- Pytam, bo gdyby tak było, już się one u Gemmy otworzyły; przyjdź je zobaczyć.
Biegnę i zastaję to błogosławione dziecko w ekstazie - jak poprzednio - ręce jej są przebite, przebite - mówię - na wskroś, mają w żywym ciele szeroką ranę, skąd krew tryska obficie. Wzruszający widok trwa pięć minut (tutaj wielebny prałat daje szczegółowy opis, który zgadza się doskonale z podanym przeze mnie wyżej). Przy końcu ekstazy upływ krwi ustaje, rany zasklepiają się, rozdarta skóra odzyskuje nagle pierwotny wygląd i - jak tylko służebnica Boża umyła ręce - nie pozostało najmniejszych śladów zjawiska.

Jezus raczył wysłuchać moją modlitwę. Składając Mu gorące dziękczynienie, pozbyłem się natrętnych wątpliwości, całkowicie przekonany, że w tym był palec Boży".
Pot krwawy, o którym wspomina wielebny Moreschini, a o którym ja też wzmiankowałem wyżej, spostrzegano często u anielskiej dziewicy w czasie rozmyślania o cierpieniach Jezusa w Ogrodzie Oliwnym albo o innych tajemnicach Jego Męki. Nie ukazywał się jednak w jej okresowych ekstazach w czwartki i piątki, lecz w innych, a czasami nawet wówczas, gdy cieszyła się pełnią zmysłów.
Ściśnięta w sercu i arteriach siłą bolesnego uczucia krew wydostawała się przez wszystkie pory, szczególnie z lewego boku. Wtedy Gemma kąpała się dosłownie we krwi. Z jakimże szacunkiem aniołowie musieli ją zbierać i przedstawiać Panu, aby zadośćuczynić Jego sprawiedliwości przez zasługi niewinnej ofiary, wylewającej ją tak wspaniałomyślnie wzorem Boskiego Odkupiciela.
Rzadko święci byli obdarzeni naraz pięciu stygmatami. Duch tchnie, kędy chce i jak chce, osiągając zawsze cel zamierzony. Podobało Mu skierować na szczęśliwą Gemmę potok Swych łask i dać jej udział nie tylko w pięciu ranach Ukrzyżowanego, ale we wszystkich cierpieniach Jego Męki.
Po krwawym pocie w Getsemani nastąpiło wkrótce biczowanie. Dziewica nasza rozważała zawsze tę bolesną tajemnicę z uczuciem szczególnej pobożności. Licząc jedną po drugiej głębokie rany, wyżłobione przez rózgi na świętym ciele Niebieskiego Oblubieńca, mówiła:
- Wszystkie są dziełem miłości.

I paliła ją chęć widzieć je również odbite na własnym ciele. Zachwycenia, w których Pan ukazywał się jej okryty ranami, zachęcając, by dotykała ich i całowała, nie mogły uśmierzyć ognia jej pragnień. Na koniec w pierwszy piątek marca 1901 roku, w czasie zwyczajnego zachwycenia, kiedy ze łzami błagała Boskiego Oblubieńca, by uczynił ją uczestniczką w męczeństwie biczowania, została wysłuchana. „W piątek około drugiej - pisała do mnie -Jezus dał mi uczuć kilka nieznacznych uderzeń. Jestem cała w ranach, mój Ojcze, i cierpię trochę. Niech żyje Jezus!"

Rany te nie były dziełem wyobraźni. Jej przybrana matka, która przyglądała się im uważnie, tak je opisuje: „W pierwszy piątek marca spostrzegłam, że Gemma cierpiała więcej niż zwykłe w czasie zachwycenia. Odkryłam jej ramię; były na nim wielkie czerwone bruzdy. Gdy przyłożyłam do nich chustkę, splamiła się krwią. Święte dziecko zdawało się bardzo cierpieć; słyszałam, jak mówiła: - Czyżby to były Twoje uderzenia, o Jezu? Domyśliłam się niewidzialnego biczowania. Odnawiało się to w trzy inne piątki marca ze stopniowym nasilaniem się. W drugi piątek ciało zachwyconej było poszarpane, w trzeci można było prawie widzieć kości, w czwarty trudno było to zdarzenie nazwać - rany ze wszystkich stron, w niektórych miejscach głębokie na centymetr. Po dwóch lub trzech dniach zniknęły bez śladu. Chciałam raz obwiązać dwie takie rany, ale rozjątrzyły się zamiast się zasklepić i nie mogłam zdjąć opatrunku bez sprawienia przejmującego bólu; ich uzdrowienie przyszło stopniowo samo. Inne goiły się niezwłocznie.

Rany te tak się układały: dwie na każdym ramieniu długości na cztery do pięciu centymetrów i bardzo głębokie; jedna na piersi pośrodku i w kierunku gardła, dwie ponad kolanem, najznaczniejsze i bardziej podłużne, dwie na kolanach a także na łokciach, prawie odkrywając kości, dwie na każdej łydce okrągłe i większe niż dwufrankowa moneta, dwie inne na przedzie nogi wzdłuż kości, jedna na koniec głęboka i mniej więcej okrągła na całej długości nogi. Były jeszcze inne na tułowiu, których dobrze nie pamiętam. W pierwszy piątek, jak już mówiłam, były widoczne tylko bruzdy krwawe, ale z czasem zrobiły się głębokie szramy i kiedy pytałam Gemmę o powód tego, odpowiedziała: - Z początku były to rózgi, teraz zaś bicze. Abyś miał, Ojcze, pojęcie o jej smutnym stanie, przedstaw sobie wielki krucyfiks w naszej sali jadalnej, u stóp którego tak lubiła się modlić. Podobieństwo było doskonałe: te same uderzenia, te same rozdarcia skóry i ciała w tych samych miejscach, ten sam wzruszający widok. Krew wypływała strugami, niektóre z nich miały czterdzieści do pięćdziesięciu centymetrów długości a pięć szerokości, spływały na ziemię, jeżeli stała, a jeżeli leżała, przesiąkały prześcieradła i materace".

Ci, którzy mogli widzieć te rany, opowiadali to samo. Ich nadnaturalne pochodzenie jest niezaprzeczalne, bo niemożliwe, aby dziewica poszarpała siebie w ten sposób jakimkolwiek narzędziem pokuty. Zresztą te straszne rany kształtowały się w czasie zachwyceń wobec świadków i znikały z szybkością po ludzku niewytłumaczalną. Zgadywano z postawy ofiary, ile musiała cierpieć pod niewidzialnymi uderzeniami, otwierającymi takie rany w żywym ciele.
- W czasie biczowania - mówi jedna ze świadków (kobieta) - wydaje się, że znosi straszne cierpienia, ale się nie porusza.

Czasem następują lekkie konwulsje i ramiona drżą. Widocznie czuje wtedy ból. Biedne dziecko; serce się kraje, widząc, jak cierpi!
A wiesz, Ojcze, co mi powiedziała pośród tych udręczeń?
- Polecajcie mnie bardzo Jezusowi.
Słyszę ją dodającą:
- O moja Niebieska Matko, o Ojcze Przedwieczny!
Po zachwyceniu czuje słabość, ale przez czas krótki. Zauważyłam, że pamięta o wszystkim, co się wydarzyło".

Nie wiadomo, czy to zjawisko mistyczne odnawiało się jeszcze kiedyś po roku 1901; mogło to być, gdyż pokorna dziewica z niezrównaną zręcznością umiała utrzymać w tajemnicy dary Boże.
Pewnego dnia, czując, że ubranie przylgnęło jej do ciała, prosiła opiekunkę o kąpiel. Spostrzeżono wówczas, że to dziewicze ciało było całe zorane szerokimi zaschłymi ranami, do których koszula przywarła w niektórych miejscach i dla zdjęcia jej z pleców trzeba było, nie bez wielkiego bólu, otworzyć rany na nowo. A jednak w jej przekonaniu wszystkie te udręczenia stanowiły tylko „kilka drobnych uderzeń", które pozwolił jej odczuć Jezus, dając łaskę cierpieć troszeczkę.

Ewangeliści opowiadają, że po ubiczowaniu Zbawiciela, żołdactwo pochwyciwszy Jego świętą Osobę, z oznakami szyderstwa ukoronowało Go cierniami, których ostre kolce zatapiały się w Jego głowie. Korono uwielbiona, który chrześcijanin mógłby ci odmówić swej miłości i nie uważać za najwyższą chlubę otoczyć tobą swego czoła, skoro ty otaczałaś czoło samego Boga Człowieka?
Dziewica z Lukki zbyt dobrze zgłębiła tajemnice nieskończonej wielkości Chrystusa, by nie ukochała zaraz bolesnego diademu, który w jej oczach miał wartość najdroższego klejnotu. Pamiętamy ową wdzięczną wizję, w której Anioł ofiarował jej dwa wieńce: jeden z lilii jaśniejącej białości, drugi z cierni. - Daj mi wieniec Jezusa - rzekła mu bez wahania. Odtąd Zbawiciel ukazywał się jej kilka razy z krwawą koroną na czole i pytał, czy ją chce? Gdy święta dziewica przez swe pragnienie i oczyszczenie mistyczne była dostatecznie przygotowana do tego nadzwyczajnego dam, po słowach nastąpiły czyny, po wizjach rzeczywistość.

Działo się to w czwartek 19 lipca 1900 roku. „Na koniec dziś wieczór - pisała, aby mi to oznajmić - przez sześć dni cierpiąc z powodu oddalenia się Jezusa, zrobiłam wysiłek, aby się skupić. Zaczęłam modlić się i jak we wszystkie czwartki, myślałam o ukrzyżowaniu Jezusa. Z początku nie odczuwałam nic, po kilku chwilach przyszło trochę skupienia. Jezus był blisko. W skupieniu moim straciłam pamięć - jak zwykle - i znalazłam się wobec Jezusa cierpiącego. Czyż można widzieć cierpiącego Jezusa i nie chcieć Mu ulżyć? Uczułam się przejęta wielkim pragnieniem i prosiłam Jezusa, by je zadowolił. Wysłuchał mnie natychmiast; zbliżając się do mnie, zdjął ze Swej głowy koronę cierniową i włożył ją na moją, przyciskając ją do mych skroni Swymi rękami. Są to chwile bolesne, ale jakże szczęśliwe! Cierpiałam tak godzinę z Jezusem".

Trochę później Gemma pisała znowu: „Wczoraj o trzeciej po południu, zmęczona i wyczerpana, czułam, jeśli mam powiedzieć prawdę, wielkie zniechęcenie, kiedy znowu znalazłam się przed Jezusem. Ale nie był smutny jak zeszłej nocy. Po kilku pieszczotach z wyrazem zadowolenia zdjął mi z głowy koronę cierniową - cierpiałam trochę w tej chwili, ale mniej - i włożył ją na Swoją. Wszelki ból zniknął. Wtedy odzyskałam nagle siły i czułam się lepiej niż przed cierpieniem".
Skutki dotykalne tych zjawisk wykazały, że nie były one wynikiem chorej wyobraźni. Głowa dzieweczki ukazywała się w tej godzinie przebita kolcami, spod których płynęła krew i nie tylko spod korony, ale po całej głowie, co potwierdzało przekonanie niektórych świętych, że cierniowa korona pokrywała całą głowę Zbawiciela. Gemma mówi wyraźnie o tej, którą jej przekazał Anioł, że miała kształt szerokiej czapeczki. Czasem ukłucia niewidzialne dla gołego oka dały o sobie znać tylko po krwi, z których wypływała.

Innym razem - według świadectwa czcigodnego księdza Lorenzo Agrimonti i innych naocznych świadków - rozróżniano doskonale na czole i na pokrytej włosami skórze trójkątne ukłucia kolców. Przy każdym z nich perliła się duża kropla krwi.
Cud odnawiał się regularnie zawsze w jednym czasie z czwartku na piątek każdego tygodnia, nawet po zupełnym zniknięciu stygmatów. Zaczynał się bardzo często przed zwykłym zachwyceniem w czwartek wieczorem. W czasie wspólnego wieczornego posiłku widziano ukazujące się na czole Gemmy w coraz większej ilości krwawe krople, spływające po policzkach, szyi, ubraniu.
- Każdy włos - dowodzi pewien świadek - miał swą kroplę, tak iż krew spływała na ziemię.
Był to widok wzruszający, zdolny wstrząsnąć nawet serce kamienne. Miało się przed sobą najpiękniejszą reprodukcję Ecce Homo.
- Żebyś wiedział, Ojcze - pisano do mnie - jak krew tryska z jej oczu, uszu, czoła i skroni. Ma się przed sobą istne fontanny; zmoczyłam dwie chustki. A w sercu jej jakie wrzenie!
Raz będąc sam świadkiem tego cudownego zjawiska, kazałem wytrzeć i zmyć wszystkie małe ranki na głowie, ale po chwili krew wytryskała na nowo z tych samych miejsc, aby oblać powtórnie twarz dziewicy. Wydobywała się szybko, jakby pod mocnym naciskiem, płynęła po policzkach i wkrótce zasychała na skórze.

Wielebny Moreschini - którego zdanie o stygmatach i krwawym pocie podaliśmy wyżej - był również świadkiem mistycznego koronowania cierniem. Oto wynik jego wiarygodnych badań: „Kiedy się dowiedziałem - powiada - że poza stygmatami anielska dziewica cierpiała często mękę koronowania cierniem, zapragnęłam być obecny przy tej bolesnej scenie i widzieć na własne oczy krew płynącą z jej głowy. Przybyłem o wskazanej godzinie i po krótkim oczekiwaniu wszedłem z proboszczem Lorenzo Agrimonti do pokoju, do którego przed chwilą wsunęła się Gemma. Ujrzałem ją na łóżku pozbawioną zmysłów; wydawała się ofiarą srogiego męczeństwa. Czekałem więcej niż dwie i pół godziny, postanowiwszy nie odchodzić, aż stwierdzę wylew krwi. Serce wizjonerki, drgając silnie, podnosiło kołdrę nad piersią i poruszało łóżko. Przyznaję, że uczucie pobożności mieszało się u mnie z obawą. Po godzinie czy więcej drgania uspokoiły się i krew zaczęła wytryskać z głowy w takiej obfitości, że poduszka, a nawet prześcieradła, przesiąkły nią. W kilku miejscach, a przede wszystkim w wyższej części czoła, krzepła kawałkami.

Wylew ustał o pół do dwunastej w nocy i dziewica, która dotąd poruszyła się kilka razy, zachowała zupełny spokój mniej więcej do trzeciej. Oddech ledwie dawał się zauważyć; twarz oblana wcześniej krwią teraz była blada jak u trupa; można by ją wziąć za umarłą. Usunąłem się. Gdy ją zobaczyłem rano około szóstej wybierającą się do kościoła, do Komunii Świętej, skonstatowałem, że twarz jej wróciła do naturalnej barwy, jak gdyby noc przeszła spokojnie i bez cierpień".

Niektórzy święci lubili ze świętą Teresą zastanawiać się nad raną Zbawiciela, którą Ewangelia pomija milczeniem. Jest to rana lewego ramienia wyżłobiona przez ciężar krzyża w czasie bolesnej pielgrzymki z sądu na Kalwarię. Gemma nosiła ją również na ciele,chociaż niektórzy uważali ją za ranę od biczowania. Bardzo szeroka, głęboka i zawsze krwawiąca, była bardzo bolesna i sprawiała, że Gemma, chodząc, pochylała się na tę stronę. Znikała ona w tymże czasie, co i inne rany w piątek wieczorem albo najpóźniej w sobotę rano, z tą tylko różnicą, że cierpienie trwało krócej lub dłużej.
Cudowne uczestnictwo w różnych cierpieniach Męki Zbawiciela trwało już od pewnego czasu, gdy spodobało się spowiednikowi zabronić go służebnicy Bożej. Niedługo czekano na rezultat. Pokorna dziewica, która tak pragnęła zniknięcia tych zewnętrznych objawów, sama błagała po wiele razy Jezusa, by ją od nich uwolnił. Prosząc teraz w imię posłuszeństwa, ujrzała się nareszcie wysłuchana. Stygmaty rąk, nóg i boku nie otworzyły się więcej, oprócz jednego razu, o którym zdawałem sprawę. Ukłucia cierni trwały czas jakiś na całej głowie, ale ustały również jak też rany biczowania.

Ale boleści, zamiast zmniejszać się, stawały sięjeszcze większe. W rzeczywistości wylew krwi sprawiał prawdziwą ulgę biednej ofierze, wedle jej własnego przekonania wypowiedzianego wiele razy. Widziano zwykle na początku męki, jak łzy cisnęły się jej do oczu, a całe ciało drżało. Pan jednak zechciał udzielić Swej służebnicy pewnej pociechy - serce kołacząc się gwałtownie w piersi, powodowało często przerwanie pewnych naczyń, z któ¬rych krew rzucała się także ustami. Drogie dziecko czuło się tym uszczęśliwione. Słyszano ją wołającą w zachwyceniu:
- Jezu, dałabym Ci chętnie nogi i ręce, ale nie mogę; spowiednik zabronił mi tego; weź moje serce; ustępuję Ci je, bo mi tego nie bronią, ale rąk dać nie mogę; cierpię, ale posłuszeństwo lepsze niż ofiary.

„Gdybyś ją widział, Ojcze, w ten Wielki Piątek od godziny pierwszej do trzeciej - pisała do mnie jej przybrana matka. - Sądziłam, że umiera; ile krwi straciła.
- Mój Jezu - mówiła - nie mogę Ci dać krwi z innych części ciała, ale daję Ci ją z serca!"
Wtedy to miały miejsce te nieopisane męki serca, od których pierś się rozszerzyła i zgięły się trzy żebra, a uczucie płomieni paliło skórę i części ciała w okolicy serca.
Aby być dokładnym, musiałbym tu przytoczyć, jak droga ofiara po zniknięciu krwawych stygmatów uczestniczyła w innych cierpieniach Męki Zbawiciela, na przykład w wywichnieniu Jego kości w czasie krzyżowania, w strasznym rozciągnięciu Jego członków przybitych do twardego krzyża, w wyczerpaniu Jego świętego ciała w ciągu trzech godzin okrutnego konania, w palącym pragnieniu, które Mu wyrwało okrzyk „Pragnę!"

Z zeznania samej Gemmy i z jednogłośnego świadectwa kilku osób, które z podziwem obserwowały u niej te różne zjawiska zewnętrzne, widzimy, że nie brakowało jej niczego, co by z niej mogło zrobić doskonały obraz ukrzyżowanego Jezusa. Jednak, aby nie być rozwlekłym, nie zamieszczę ani szczegółów, ani świadectw.

Musiałbym również wzmiankować o wewnętrznym męczeństwie serca, które ze wszystkich tajemnic Męki Pańskiej było zapewne najbardziej dotkliwe. Po uczestnictwie w fizycznych cierpieniach Jezusa, Gemma myślą konała z Nim na krzyżu. Przykład tego znajdujemy w wyżej przytoczonym świadectwie wielebnego Moreschini. Ale jak opisać naszym biednym ludzkim językiem to tajemnicze konanie? Drżąca pierś dziewicy w ekstazie, zapadłe oczy, zsiniałe usta, bladość trupia zaledwie słabe o tym dawały pojęcie.

Tak wysłuchana została w całej rozciągłości gorąca modlitwa, która na widok ukrzyżowanego Jezusa od zarania życia płynęła z serca ukochanej dzieciny do Boga: „Jezu, uczyń mnie podobną do Ciebie, daj mi cierpieć z Tobą, nie oszczędzaj mnie. Cierpisz - i ja chcę cierpieć. Jesteś Mężem Boleści i ja chcę być córką boleści". Można zastosować do Gemmy w dokładnym znaczeniu słowa świętego Pawła, że ci, co podobni są obrazowi Syna Bożego, są wybrani i przeznaczeni do zbawienia wiecznego.


W: O. Germano Ruoppolo CP, Głębie duszy czyli Święta Gemma Galgani, Wrocław 2011.